Malta i Gozo — dwie twarze archipelagu
4 minuty | 19 maja 2025 | Tekst Radosław Żydonik
Strojna w barok Malta baluje w nocnych klubach i gra w hollywoodzkich superprodukcjach, a cichutka wysepka Gozo strzeże tradycji całego archipelagu.

Streszczenie dla zabieganych
Zapraszamy na opowieść o dwóch siostrzanych wyspach: Malcie, z barokową architekturą i filmowymi produkcjami, oraz spokojniejszej i tradycyjnej Gozo. Wspólnie pospacerujmy po Valletcie, „muzeum pod gołym niebem”, zobaczmy Mdinę, „Miasto Ciszy” i port w Marsaxlokk. Następnie odwiedzimy Gozo, gdzie zamiast zabytków czekają gaje oliwne, farmy i tradycyjna kuchnia, której smaki opisane są wprost niebiańsko.
Trochę o maltańskiej historii
Ognia! – Syk lontu przechodzi w armatni ryk. Szczęk oręża świdruje uszy, dym kąsa źrenice. Słońce skrzy się szkarłatem na zbrojach rycerzy-mnichów. Od krzyku rannych drżą mury Fortu św. Elma – maltańskiego bastionu joannitów, który od czterech miesięcy szturmuje armia Sulejmana Wspaniałego.
Jest 7 września 1565. Została garstka obrońców, za chwilę na mury wedrą się osmańscy marynarze. Już słychać łoskot drabin. I nagle dzieje się coś dziwnego. Dowódca szpitalników ściąga hełm, idzie w stronę kolorowych parasoli i siada przy stoliku. – Doppio, please! – woła do kelnera i po chwili, sącząc smolistą kawę, wpatruje się w niebieską kreskę horyzontu. Dołącza do niego reszta kawalerów. Koniec bitwy! Nadciąga odsiecz z Sycylii.
Sprawdź ceny lotów na Maltę
Za chwilę turecka flota zacznie paniczną ucieczkę na wschód. Orkiestra wygrywa radosną melodię, publiczność bije brawo. Kończy się historyczna rekonstrukcja upamiętniająca Wielkie Oblężenie Malty. Jedna z wielu odgrywanych latem na ulicach miast archipelagu. Wbity w zbroję triumfator – wielki mistrz Jean de la Valette (w jego roli wąsaty Clive, miejscowy szkutnik) rozkazuje budowę nowej stolicy – Valletty. Pancernego miasta, które niby pięść chrześcijańskiego świata raz na zawsze wybije niewiernym z głów pomysły na wyprawy do Europy.
Disco z wielkim inkwizytorem
Gdyby sławetny Jean de la Valette zajrzał dziś do stolicy, musiałby wypić beczkę girgentiny (lokalnego wina), żeby oswoić się z widokiem turystów ze Stambułu czy Dubaju uzbrojonych w selfie-kijki i szturmujących świątynie pod wodzą (o zgrozo!) księży przewodników.
– Malta jest w awangardzie społecznych przemian; nie dość, że uwielbia sprzeczności, to potrafi je znakomicie łączyć – opowiada Daniel, mój przewodnik po Valletcie. – Rano idzie do kościoła, a nocą bawi się tak żarliwie, że grzechy główne zamienia w cnoty – dodaje, prowadząc mnie na wieżę w narożniku fortu. Ślimakowate schody są jak wehikuł czasu.

– Z góry miasto wygląda, jakby obyczajności wciąż strzegł tu wielki inkwizytor Fabio Chigi, późniejszy papież Aleksander VII. Cóż, w kwestii architektury jesteśmy niereformowalni. Albo barok, albo śmierć! – śmieje się Daniel, przykładając do czoła oszronioną puszkę kinnie, napoju z gorzkich pomarańczy. – Upał przytępia zmysły, igra z optyką. Pejzaż faluje w rozpalonym powietrzu. Omiatam wzrokiem wzniesione z piaskowca świątynie, pałace, rycerskie dwory. Jestem pewien, że gdyby nie spinający zabudowę pas potężnych murów, całe to stłoczone na malutkim półwyspie miasto (kilometr długości i kilkaset metrów szerokości) runęłoby do morza.
– Na lewo kościół Matki Boskiej Zwycięskiej, na prawo teatr Manoel, jeden z najstarszych na świecie – objaśnia Daniel, wiodąc mnie ulicą Republiki. – Przed nami nafaszerowany klejnotami pałac Piccolo, za nami oberża rycerzy z Kastylii. Witaj w muzeum pod gołym niebem! – Muzeum? To raczej wielka świątynia przesklepiona błękitem.
Nie ma tu domu, na którym nie przycupnąłby jakiś święty. Z pelargonii na balkonie wychyla głowę św. Franciszek, nad nim uliczna lampa rzuca czerwone refleksy niczym ognik nad tabernakulum. Wszędzie aureole. Na fasadach, drewnianych wykuszach, drzwiach, kołatkach. Dostrzegam je na zdobionych rycerskich zbrojach eksponowanych w Pałacu Wielkich Mistrzów. Noszący je kawalerowie – weterani Wielkiego Oblężenia – od wieków spoczywają pod posadzką katedry św. Jana przykryci marmurami inkrustowanymi galerią wyszczerzonych kościotrupów.
Celują w nie obiektywy aparatów, które zaraz potem mierzą w górę, by uwiecznić wiszące w bocznej kaplicy arcydzieło pędzla Caravaggia – Ścięcie św. Jana Chrzciciela. Częściej obfotografowywane są tylko czerwone budki telefoniczne – pamiątki po Brytyjczykach władających archipelagiem przez ponad 150 lat. To dlatego niepodległa od 1964 r. Malta mówi po angielsku z lordowskim akcentem, uwielbia piwo i jeździ lewą stroną ulicy.
Maltańskie deja vu
– Kierownica po stronie pasażera?! Zmiana biegów lewą ręką?! Murowana kraksa! – Spoglądam z rozbawieniem na klienta wypożyczalni, któremu rzednie mina na widok oferowanego wehikułu. Nie doczekawszy się korekty układu sterowania, zrezygnowany człapie w stronę przystanku komunikacji miejskiej. Idę w jego ślady. A potem z okna autobusu spoglądam na wąskie uliczki Birgu, Isli, Bormli – wiekowych miasteczek leżących po drugiej stronie Wielkiego Portu.
Po chwili droga przykleja się do akweduktu ciągnącego się kamiennymi arkadami w stronę Mdiny zwanej Miastem Ciszy. Spaceruję jej zalanymi słońcem uliczkami, a potem zanurzam się w mrok rzymskich katakumb w sąsiednim Rabacie. Wycieczkę kończę w porcie Marsaxlokk pełnym kolorowych łodzi luzzu ozdobionych okiem Ozyrysa. Są dziwnie znajome, podobnie jak pobliski kościół Matki Boskiej z Pompei czy majaczący w dali Fort św. Lucjana.

– To maltańskie déjà vu – wyjaśnia Daniel, przegryzając owoc opuncji. – Ci, którzy odwiedzają archipelag po raz pierwszy, są pewni, że już tu kiedyś byli. Wystarczy, że chodzą do kina. Moja wyspa to najbardziej rozchwytywana dublerka świata. Zagrała już Rzym, Ateny, Jerozolimę, wybrzeże Portugalii, Francji. Spielberg kręcił tu Monachium, Polański – Piratów. Film to splendor i spore wpływy do budżetu – dodaje.
– Malta to nowoczesna bizneswoman w barokowej stylizacji. W cieniu zabytków skrywa nowoczesne stocznie, centra finansów, międzynarodowe agencje handlowe. A tradycje? Te pielęgnują rolnicy na Gozo, drugiej co do wielkości wyspie archipelagu.
Niebo na talerzu
Zamiast sanktuariów – gaje oliwne, w miejsce pałaców – wiejskie farmy. Opieram się o kamienną ścianę domu pośrodku malutkiej Gozo i przymykam oczy. Powietrze nabrzmiewa brzęczeniem pszczół, słodyczą ciężkich od soku winogron. Z perspektywy przydomowej ławeczki cały świat wydaje się winnicą. Latorośl wspina się na okoliczne wzgórza, spływa ze zboczy, oplata zielonym pierścieniem cyklopie mury pogańskiej świątyni Ġgantija (ok. 5–4 tys. p.n.e.), przy której piramida Cheopsa czy Stonehenge to o tysiąc lat młodsze podlotki.
– Niektórzy uważają, że ciągle czcimy tu boginię płodności zamiast świętych Pańskich – śmieje się siedemdziesięcioletni Rikardu, który pojawił się w progu swojego domostwa ze szklaneczką wina. – Ciężka harówka, ot, cały sekret urodzaju! Mam winnicę, setkę kóz, drugie tyle owiec. I jestem znany w całej republice! – Mężczyzna z dumą podkręca wąsa.
– Wyrabiam najlepszą ġbejnę; ser z koziego i owczego mleka. Dlaczego akurat mój jest najsmaczniejszy? Bo doję własnymi rękami. Chodź, nauczę cię! – prowadzi mnie do zagrody pełnej rogatego towarzystwa. Klęka obok jednej z podopiecznych. Delikatnie chwyta wymię. Zaciska palec wskazujący. – Z początku tylko ten jeden. A potem naraz! – środkowym, serdecznym i małym. – Staruszek zamyka pięść, strumień mleka z sykiem rozbija się o ścianki wiaderka. – I tak sto kóz, a potem drugie tyle owiec.
Gdyby istniał zakon dojarzy, byłbym jego wielkim mistrzem – śmieje się, częstując mnie dojrzałym serem, i dodaje: – Do niedawna ludzie przyjeżdżali na Gozo, żeby sfotografować Lazurowe Okno, pocztówkowy samograj. Gdy runęło do morza, schowali aparaty i ruszyli w interior. I nagle doznali olśnienia! Zrozumieli, że prawdziwym skarbem mojej wyspy nie są widoki, ale kulinarne tradycje – mówi, stawiając na kuchennym blacie braġjoli – duszoną w winie wołowinę, bigillę – pastę z bobu, funaretti – nadziewane ġbejną pierożki.
– Moja babcia mawiała: „Na Malcie święte są ołtarze, na Gozo – wiejski stół”. Skosztuj – zachęca. Zanurzam w oliwie pachnący dymem chleb ħobż, wkładam chrupiący smakołyk do ust i z miejsca staję się żarliwym wyznawcą gozyjskiej kuchni. Nawy świątyń to dla niej żadna konkurencja. Jest tak pyszna, że czyni wniebowziętym za życia.

Podsumowanie
Wiesz już, jak fascynująca jest Malta z jej barokową Vallettą, historycznymi rekonstrukcjami i filmowym rodowodem. Odkryłeś też spokojne Gozo z jego tradycyjnymi farmami i pyszną kuchnią. Jeśli chcesz na własne oczy zobaczyć te dwie różne, a zarazem urzekające wyspy, zarezerwuj loty na Maltę.